Recenzja filmu

Metallica: Some Kind of Monster (2004)
Joe Berlinger
Bruce Sinofsky
James Hetfield
Lars Ulrich

Metal Up Your Ass!

"We got the metal madness, When our fans start screaming, its right, well alright, When we start to rock, We never want to stop again" - śpiewa na debiutanckiej płycie zespołu Metallica James
"We got the metal madness, When our fans start screaming, its right, well alright, When we start to rock, We never want to stop again" - śpiewa na debiutanckiej płycie zespołu Metallica James Hetfield w utworze "Hit the Light" i trudno się z nim nie zgodzić. Mimo upływu lat Metallica gra nadal i choć jej albumy nie cieszą się już takim uznaniem krytyków, jak kiedyś, wciąż postrzegana jest jako najpopularniejszy zespół metalowy w historii. Kiedy Metallica wydała swoją pierwszą płytę studyjną miałem 10 lat i dopiero zaczynałem swoja przygodę z metalem - muzyką, która miała mi towarzyszyć przez wiele długich lat. Na półce miałem już wtedy kasety z nagraniami takich kapel jak Accept, Motorhead i Slayer (obowiązkowo z czarno-białymi okładkami kupowanymi w "dziupli" na ulicy Ząbkowskiej), ale dopiero "Kill'em All" sprawił, że stałem się -jak to się wtedy określało - metalem. Przez długie tygodnie kasety z nagranym albumem nie wyciągałem z walkmana, a mały znaczek z logo zespołu od tej pory często pojawiał się na moim ubraniu. Metallica to pierwszy zespół, którego byłem fanem. Kolejne albumy grupy "Ride the Lightning" i "Master of Puppets" zajmowały honorowe miejsca na półce i choć z czasem poznawałem coraz to nowe zespoły kierując swoje zainteresowania bardziej w stronę black i death metalu to jednak Metallica była nadal moim ulubionym zespołem. Ten stan rzeczy zmienił się dopiero po tragicznej śmierci Cliffa Burtona - legendarnego basisty, z którym Metallica nagrała trzy pierwsze płyty. Śmierć Burtona oznacza - w moim przekonaniu - przełom w karierze zespołu. Od tego czasu grupa coraz bardziej zaczęła odchodzić od thrash metalu, a co za tym idzie, ja zacząłem poświęcać jej coraz mniej uwagi. Kolejne albumy - wyjąwszy "And Justice for All" - były coraz słabsze, aż wreszcie w latach 90. po fatalnie przyjętych "Load" (1996) i "Reload" (1997) fani zaczęli przebąkiwać, że Metallica się skończyła. Na następny, premierowy materiał grupy przyszło im poczekać aż 6 lat. W 2003 roku w sklepach pojawił się najnowszy krążek Metalliki zatytułowany "St. Anger". Płyta, na której nagranie muzycy poświęcili dwa lata, została w większości zmiażdżona przez krytyków i choć pojawiła się na pierwszych miejscach list przebojów oraz została sprzedana w milionach egzemplarzy, nie udało jej się przekonać fanów, iż najpotężniejszy niegdyś zespół metalowy wrócił do formy. Mimo, iż sam nie jestem wielbicielem "St. Anger", to jednak uważam, że już samo nagranie przez zespół premierowego albumu było dla jego członków wielkim sukcesem. XXI wiek nie okazał się łaskawy dla Metalliki. W 2000 roku Lars Ulrich zaangażował się w walkę z Napsterem co wzbudziło wrogość fanów zespołu na całym świecie. Rok później z zespołu odszedł wieloletni basista Jason Newsted, a skłócona wewnętrznie grupa zaczęła chylić się ku rozpadowi. Aby temu zapobiec muzycy postanowili poddać się terapii grupowej, która miała pomóc im rozładować konflikty i sprawić, że znowu zaczną ze sobą współpracować. To jednak nie był koniec kłopotów. Po kolejnej kłótni z Larsem Ulrichem - gitarzysta i wokalista grupy James Hetfield wyszedł ze studia i już do niego nie wrócił. Muzyk poddał się terapii odwykowej, czego skutkiem ubocznym była prawie roczna przerwa w pracy nad albumem. Ostatnie lata były zatem dla Metaliki bardzo trudne. Zespół praktycznie nie udzielał wywiadów, a większość informacji, którymi karmieni byli fani, nie była optymistyczna. Jednak mimo problemów udało im się przetrwać. W jaki sposób i jakim kosztem to osiągnęli dowiecie się z dokumentu "Metallica: Some kind of Monster", który wchodzi właśnie na ekrany naszych kin. Trwający ponad dwie godziny obraz jest zapisem najważniejszych wydarzeń z ostatnich dwóch lat istnienia grupy: pracy nad albumem "St, Anger", terapii grupowej, walki Hetfielda z nałogiem, aż wreszcie poszukiwań nowego basisty. "To nie jest film o Metallice – to film o związkach międzyludzkich" - mówił w jednym z wywiadów Lars Ulrich. "Metallica: Some kind of Monster" pokazuje muzyków, którym daleko do herosów rocka. Członkowie grupy są permanentnie skłóceni. Nie potrafią ze sobą rozmawiać, a na każdą, nawet najmniejszą próbę krytyki, reagują wrogością. Ponadto cierpią na niemoc twórczą. Za nagrywanie nowej płyty zabierają się bez jakiegokolwiek pomysłu, mając nadzieję, że tworząc w warunkach "garażowych" uda im się stworzyć oryginalny materiał. Dzięki terapii udaje im się pokonać te trudności. Po powrocie Hetfielda z odwyku jesteśmy świadkami jak zespół odżywa. Muzycy zaczynają się ze sobą dogadywać i widać wyraźnie, że wspólna praca zaczyna im wreszcie sprawiać przyjemność. Po raz pierwszy są też zadowoleni z materiału, który nagrali. "Metallica: Some kind of Monster" nie skupia się jedynie na samym procesie powstawania "St, Anger". Podczas sesji terapeutycznych muzycy opowiadają o niewygodach jakie niesie ze sobą sława, Jason Newsted wyjaśnia przyczyny swojego odejścia z zespołu, Lars Ulrich odbywa traumatyczne spotkanie z Davem Mustainem, który w 1983 roku został wyrzucony z zespołu i do dziś nie może dawnym przyjaciołom wybaczyć tej decyzji, a Jason Hetfield wspomina Cliffa Burtona. "Metallica: Some kind of Monster" pokazuje nam zupełnie inne oblicze gwiazd metalu, ale oglądając go nie sposób, nie zadać sobie pytania - czy jest to oblicze prawdziwe. Wątpliwości towarzyszą nam od samego początku, kiedy jesteśmy świadkami terapii zespołu. Tego rodzaju leczenie ma charakter bardzo osobisty, podczas spotkań z psychoterapeutami pacjenci opowiadają o swoich najbardziej skrytych i intymnych doświadczeniach oraz przeżyciach. Nie wierzę, że taka terapia może zostać właściwie przeprowadzona w towarzystwie kamery i wszechobecnych mikrofonów. Dlatego też z dystansem podszedłem do jej filmowego zapisu. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż to sama Metallica sfinansowała produkcję dokumentu, a więc miała możliwość wpłynięcia na jego ostateczny kształt. Co prawda autorzy filmu twierdzą, że do niczego takiego nie doszło, ale nie mamy obowiązku im wierzyć. Szczególnie w sytuacji kiedy jesteśmy zasypywani informacjami na temat sukcesu albumu "St. Anger" bez najmniejszej nawet wzmianki, iż płyta została "zjechana" przez krytyków (jedyną krytyczną uwagę pod adresem nowych dokonań zespołu wygłasza w filmie ojciec Larsa Ulricha). Mimo tych wątpliwości "Metallica: Some kind of Monster" to solidny dokument, którego obejrzenie powinno być obowiązkiem dla każdego miłośnika "mocnego uderzenia". Film nie tylko daje nam szansę poznania innego oblicza członków popularnego zespołu, ale również jest jedną z niewielu okazji, kiedy w sali kinowej możemy przez ponad dwie godziny obcować z metalową muzyką.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W czasach, gdy w telewizji króluje Ozzy Osbourne - jako podstarzały Książę Ciemności w kapciach i do tego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones